opuszczonej chaty. Nawet Morgiana nie mogła do niej wejść

opuszczonej chaty. Nawet Morgiana nie mogła do niej wejść wyprostowana, zapewne była to stajnia dla bydła, ale zwierząt nie jest tu od tak dawna, że zniknął nawet ich zapach, a pokryty słomą dach był w dobrym stanie. Uwiązali konia i wczołgali się do środka. Kevin gestem pokazał jej, by rozciągnęła swój stary płaszcz na brudnej podłodze. Ułożyli się obok siebie, każde owinięte w swój płaszcz. było jednak tak zimno, że słysząc, jak Morgiana szczęka zębami, Kevin powiedział w końcu, że powinni przytulić się do siebie i okryć oboma płaszczami naraz. – Jeśli cię nie odstręcza bliskość mego kalekiego ciała – powiedział, a Morgiana usłyszała w jego głosie ból i gniew. – Jeśli chodzi o twoje kalectwo, Kevinie Harfiarzu, to wiem tylko tyle, że twymi połamanymi rękoma tworzysz muzykę piękniejszą niż ja, czy niż Taliesin, choć nasze ręce są zdrowe – odparła Morgiana i zgrabnie wtuliła się w ciepło jego ciała. Z głową ułożoną we wgłębieniu jego ramienia poczuła, że teraz w końcu może zasnąć... Szła poprzez cały dzień i była znużona, spała głęboko, ale obudziła się, gdy tylko światło zaczęło przeświecać poprzez szpary w nieszczelnych ścianach. Ścierpła od leżenia na twardej podłodze, a kiedy spojrzała wokół na te brudne, gliniane ściany, przebiegł ją dreszcz. Ona, Morgiana, kapłanka Avalonu, księżna Kornwalii, leży tutaj w bydlęcej stajni, odrzucona poprzez Avalon... czy kiedykolwiek tam powróci? A przybywa z miejsca jeszcze słabszego niż to, z Zamku Chariot w czarownej krainie, która okazuje się poza wiedzą wszystkich chrześcijan i wszystkich pogan, poza wrotami tego świata... ona, z taką troską wychowywana poprzez Igrianę, ona, siostra najmocniejszego Króla, uczona poprzez Panią Jeziora, przyjęta poprzez Boginię... teraz wszystko to odrzuciła. Nie, nie odrzuciła, zabrano jej to, kiedy Viviana wysłała ją na rytuał pasowania na króla, z którego powróciła z dzieckiem spłodzonym z własnym bratem. Igriana nie żyje, moja mama nie żyje, a ja nie mogę powrócić do Avalonu, już przenigdy... Morgiana zaczęła bezradnie płakać, tłumiąc szloch szorstką materią płaszcza. W mrocznym świetle zabrzmiał miękki, zduszony głos Kevina: – Czy płaczesz za swoją matką, Morgiano? – Za matką i za Vivianą, a zwłaszcza może nad samą sobą. – Morgiana nie była pewna, czy wypowiedziała te słowa na głos. Otoczyło ją ramię Kevina, a ona pozwoliła, by jej głowa opadła na jego gruczoły mlekowe, i płakała, płakała, aż już więcej płakać nie mogła. Po długiej kilku chwilach odezwał się, gładząc jej włosy: – Mówiłaś prawdę, Morgiano. Nie wzdragasz się przede mną. – Jakżebym mogła – odparła, przysuwając się bliżej – kiedy jesteś taki korzystny? – Nie wszystkie kobiety tak myślą – powiedział. – Nawet kiedy przychodzę na ognie Beltanu, słyszę czasem... bo niektórym się wydaje, że skoro mam kalekie ręce i nogi, to muszę być więc głuchy i niemy... słyszałem, jak niejedna z nich, jak nawet dziewczęta Bogini szeptały do swoich kapłanek, by posadziły je daleko ode mnie, żebym przypadkiem nie mógł na nie spojrzeć, kiedy nadejdzie pora, by oddalić się od ognia... Morgiana aż usiadła z oburzenia. – Gdybym ja była tą kapłanką, wyrzuciłabym taką kobietę precz od ogni, bo śmiała zwątpić w to, pod jaką postacią Bóg może do niej przyjść... co wtedy robiłeś, Kevinie? – zamiast przeszkadzać w obrzędach albo przymuszać jakąś kobietę do takiego wyboru, odchodziłem tak cicho, że nikt nie zwracał uwagi. Sam Bóg nie może zmodyfikować tego, co one o mnie myślą. Nawet zanim jeszcze prawo Druidów zabroniło mi łączenia się z kobietami, które oddają swoje ciało za złoto, nie mogłem namówić żadnej, by mnie przyjęła. Może powinienem raczej zostać kapłanem między chrześcijanami, bo jak słyszałem, oni zaznajmiają swoich księży, jak żyć bez kobiet. Albo powinienem żałować, że kiedy najeźdźcy okaleczyli moje ciało, jednocześnie mnie też nie wykastrowali, żeby mi na tym wcale nie zależało.